sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 11 — Trust?



Nad rodzeństwem nastała cisza. Jedynie słychać było szum liści z otaczających ich koron drzew. Powodował go nieco chłodny, lecz przyjemny wiosenny wiaterek. Przypominający niektóre chwile z dzieciństwa owej dwójki... 
Kiedy nocą, dwójka ciekawych świata dzieci wybiegła do lasu uważnie oglądając otoczenie. Zafascynowani nawet najmniejszą istotą, zauroczeni nawet najmniejszym życiem. Żyli szczęśliwie i beztrosko. Nawet podczas treningów, gdy ich surowi nauczyciele nakładali duży wycisk na to, by stali się godni następców mistrza, dawali z siebie wszystko. Byli nierozłączni. Ale to wszystko się zmieniło w mgnieniu oka. Stało się to tego dnia, gdy ojciec dzieci przedstawił im córkę swojego przyjaciela - mistrza Białych. Była to urocza, białowłosa dziewczynka. Chowała się nieśmiało za plecami swego ojca, spoglądając na rówieśnika. On zaś wgapiał się w nią. To było tylko kwestią czasu, kiedy ta dwójka stała się przyjaciółmi. Spędzali ze sobą dosłownie każdą wolną chwilę. Uwielbiali swoje towarzystwo. Nie umknęło to czujnemu wzrokowi młodszej siostry chłopaka. To właśnie wtedy, nastała między nimi przepaść. Przepaść głębsza niż rów Mariański. Ale Zero nie zdał sobie z tego sprawy. Zachowywał się jakby nigdy nic.
Wszystko to pałętało się po głowie Luny. Straciła brata, jedyną osobę, która ją rozumiała. Ta złość, te rozczarowanie, ten smutek.. Przemieniły ją w egoistkę.
- Luna! Wytłumacz mi, co tu się dzieje?! - krzyknął zdenerwowany chłopak.
- Ach, tak. Już mówię - odpowiedziała oschle. - Twoja droga "przyjaciółeczka" chciała otruć naszego ojca. A jako, że o wszystkim się dowiedziałam, to mnie zaatakowała. Ja się po prostu broniłam.
Skłamała. Chociaż doskonale wiedziała, że jej nie uwierzy, że wybierze Rose. Ale nie obchodziło ją to. Jedyne czego teraz chciała, to zemsta. 
- Nie wierzę!
- Nie obchodzi mnie to. Rób co uważasz. Ale żebyś się potem nie przejechał - odwróciła się do niego plecami. - Żeby nie było, ostrzegałam cię. - Oznajmiła z poważnym wyrazem twarzy. Po czym zaczęła się od niego oddalać, zakładając kaptur z powrotem na głowę.
Chłopak został sam. Po raz kolejny zawiał ten sam chłodny wiatr. Stał bez ruchu przez kilka minut, analizując po cichu sprawę. Komu wierzyć? A komu nie? Ciągle ta myśl pałętała się mu po głowie. Z myśleć wyrwał go fakt, że nieopodal leży ciało Rose. Być może już martwej. Podniósł ją i pędem co sił w nogach zaniósł do ich starego domku na drzewie. Znanym jeszcze z czasów dzieciństwa. Cały był pokryty kurzem. Ale co się dziwić, był nieużywany od wieków. Zero pędem go ogarnął i położył przyjaciółkę na łóżku. Westchnął. Jej rany nie są poważne. Powinna z tego wyjść. 



Nadszedł kolejny dzień. Zero roztrzepany ciągle chodził w kółko po drewnianym domku. W nocy nie zmrużył oka. Ciągle zaniepokojony był sytuacją. I pomyśleć, że nigdy się czymś tak bardzo nie przejmował. To była dla niego nowość. W końcu zacisnął pięści i ruszył do miasta. Musiał kupić jakieś leki dla Rose. Trzeba było czymś owinąć jej rany, aby nie wdało się zakażenie. Po udanych zakupach ruszył z powrotem do małego, drewnianego domku.
- Rose! - krzyknął na cały głos.
Zaczął rozglądać się po całym domku, zaglądając w każdy kąt i przez każde okno. Ona.. zniknęła?
Luna! To na pewno jej sprawka! 
Przekonany o winie swej siostry ruszył w kierunku mieszkania. Wpadł tam jak burza. Jednak coś było nie tak. Służby ani widu, ani słuchu. Gdzie się wszyscy podziali? Biegł prosto przed siebie, wbiegając do sali gdzie jadali posiłki. Ale to co ujrzał.. przyprawiło go o łzy. 
Na samym środku pomieszczenia, gdzie zwykle znajdował się wielki stół, stała teraz szklana trumna. Wewnątrz - jego ojciec. A obok stała jego siostra.
- Zero!  - krzyknęła zapłakana biegnąc w jego kierunku. - Straciliśmy ojca! Jedyna osoba.. która mnie rozumiała.. to wszystko twoja wina.. - padła płacząc na kolana.
Chłopaka zamurowało. Pierwszy raz widział ją w takim stanie. Zawsze była dzielna. Nie ważne jaka to była rana. Zawsze się uśmiechała. Mówiła, że to nic. Wtedy dotarło do niego. Jak mało ją zna.
- Luna.. - uklęknął obok niej.
- Nie zbliżaj się! To wszystko twoja wina!
- A co ja zrobiłem?!
- No jak to co?! Na pewno pomogłeś Rose! A ja mówiłam, że ona chce go otruć. Oczywiście dla ciebie najważniejsza jest ta dziewucha. Ostrzegałam cię! 
Chwila.. Jakby się tak zastanowić.. To jej faktycznie nie było wtedy w domku. Czyżby.. Luna miała rację? Ona naprawdę otruła naszego ojca?

3 komentarze:

  1. Ayumi... Przestałaś pisać?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Co prawda minął rok od tego komentarza, a ja nie wiem czy nadal korzystasz z tego konta, ale ciepło mi się zrobiło na serduszku, kiedy zauważyłam, że ktoś oprócz znajomych, którym wysyłałam linki to czytał.
      Tak, przestałam pisać. Głównie dlatego, że zapomniałam hasła od konta, a jakoś nie miałam wtedy czasu ani chęci, by stworzyć nowe i to kontynuować. W ogóle zapomniałam o tym blogu. Ale przyznam fajnie było zajrzeć i poczytać co takiej mnie sprzed dwóch lat siedziało w głowie.
      Dziękuję za zainteresowanie. Chętnie zajrzę na Twoją powieść ;')
      Pozdrawiam
      Ayumi

      Usuń