poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 6 — Mieszanka różu i fioletu.



Dobra, wracając do tego co się stało. Zabił swojego brata, został wygnany z klanu, po czym zemdlał gdzieś w środku lasu. Następnie w dziwny sposób pojawił się kawał drogi od tamtego miejsca, w dziwnym pomieszczeniu z jakąś dziewczyną. I to oho, całkiem ładną. Jej cała twarz była niczym z cukru. Mężczyzna długo się w nią wpatrywał, po chwili zaś się opamiętał i zapytał. 
- Jak ja się tu znalazłem? 
- Ach, znalazłam cię w lesie... - powiedziała odwracając wzrok na sufit. Starała się przypomnieć co się wtedy dokładniej stało. 
- Rozumiem... Dziękuję - powiedział cicho. 
- Ach - krzyknęła wesoło - Nie ma za co! Cieszę się, że mogłam to dla ciebie zrobić! 
- Naprawdę? My się nie znamy... Prawda? 
- Niestety nie... Ach! - krzyknęła - Gdzie moje maniery! - zaśmiała się głupiutko. 
Zaśmiał się nerwowo Colin. 
- Jestem Sophie! - zrobiła obrocik i uśmiechnęła się wesoło klaszcząc w rączki. 
- A ja Colin - uśmiechnął się lekko. 
- Miło poznać! 
- Nawzajem. 
Zachichotała różowowłosa, natomiast chłopak próbował wstać z łóżka. Jednak jego bok ogarnął wielki ból. Szybko złapał się za miejsce z którego wydobywał się ból i przymknął oczy. 
- Nie! Nie wolno ci jeszcze wstawać! - powiedziała oburzona dziewczyna po czym pomogła mu się znowu położyć, popychając go lekko w kierunku łóżka - Będziesz tu leżał, aż wyzdrowiejesz! - puściła do niego przyjacielsko oczko. 
Chłopak nic nie odpowiedział. Nie zamierzał się z nią sprzeczać. Poza tym, i tak nie miał dokąd wrócić. Tutaj mógł spędzić chociaż trochę czasu... Sytuacja z jego ojcem i bratem kompletnie go przerosła. Przymknął oczy, i powoli zaczął zasypiać... 
W tym samym czasie Sophie spacerowała leśną ścieżką, w ręku trzymała koszyk. Najwidoczniej coś zbierała. A te "coś", to nic innego jak nie mono-jagody, które specjalizowały się w leczeniu i szybkim kojeniu bólu. Oczywiście, zbierała je dla nowo poznanego chłopaka. Była tą całą sytuacją bardzo zadowolona. Zawsze mieszkała raczej na uboczu, nie miała również zbytniego kontaktu z resztą swojego klanu. Klanu, o kolorze różu. Dlatego była prze szczęśliwa, że mogła pomóc komukolwiek. A szczególnie, jeśli tą osobą był mężczyzna, który nie jest dla niej obojętny. Pod nosem zaczęła nucić jakąś piosenkę, która idealnie pasowała do jej słodkiego głosu. Skłoniła się właśnie po jedną z mono-jagód. Delikatnie ją pociągnęła, po czym wrzuciła do koszyka. 
- Tyle powinno wystarczyć... Ciekawe czy Colin się ucieszy... - spojrzała na koszyk pełen jagódek w dziwnym niebieskim kolorze - Może powinnam zebrać więcej... ? - nie przestała przyglądać się koszykowi. Jej głowa pełna była Colina. - Tak! Tyle na pewno wystarczy! To postawi go na nogi w try miga! - krzyknęła uśmiechnięta i ruszyła z powrotem w kierunku domku. Spacerowała tak znowu nucąc tamtą piosenkę. W pewnym momencie się jednak zatrzymała, i z powrotem spojrzała na koszyk. 
- Ale... Jeśli to wyleczy go tak szybko... To on i szybko sobie pójdzie... A ja go nigdy nie zobaczę... - spuściła głowę w dół - Ale nie! - pokręciła mocno główką. - Nie powinnam tak myśleć! Muszę go szybko wyleczyć... Tak! 
Po tych słowach pobiegła pędem do domku. Delikatnie pociągnęła za klamkę i weszła do środka, po czym od razu skierowała się do pokoju w którym leżał chłopak. On zaś spał. Podeszła do niego bliżej i zaczęła przyglądać się jego śpiącej postaci. Na jej twarzy błyskawicznie pojawiły się rumieńce. 
- Ech, powinnam przygotować te leki, tak! - szybko wyszła z pokoju i ruszyła do kuchni, gdzie od razu zaczęła przygotowywać wywar leczący. Nie zajęło jej to długo, zostało już tylko go podgrzać. Zostawiła więc miskę z wywarem na gazie, a sama poszła zobaczyć czy mężczyzna jeszcze śpi. Zapukała delikatnie do drzwi po czym weszła do środka. Mężczyzna już nie spał, wpatrywał się za to w obraz, którego wcześniej zdawało się nie być. 
- Och, obudziłeś się znowu, i jak się czujesz? 
- W miarę dobrze, dziękuję za troskę. 
- Boli cię jeszcze? 
- Trochę, ale to nic. 
- Nie martw się, już przygotowuję specjalny wywar, który szybko postawi cię na nogi! To tajna receptura mojej babci! 
- Cieszę się. 
- Och, chyba się już ugotowało, pójdę sprawdzić! 
- Dobrze. 
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko po czym pobiegła do kuchni, gdzie gotował się lek. I faktycznie, był już gotowy. Przelała go do naczynia i ruszyła z powrotem do chłopaka. Korytarz dzielący kuchnię a pokój był krótki więc dość szybko do niego wróciła. Colin widząc różowowłosą delikatnie się podniósł. Był w o wiele lepszym stanie, gdyż nie sprawiało mu to już bólu. Sophie była coraz bliżej niego, nosząc bardzo ostrożnie wywar. Jednak niezdarność nie pozwoliła jej dojść. Przewróciła się, a cały wywar wylał się na podłogę. Dziewczyna zaś poleciała w stronę chłopaka, powalając go na łóżko. W wyniku upadku ich usta zetknęły się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz